WSBN

Wirtualny Szpital dla Bardzo Nerwowych powstał w roku 2002, na dawnym forum Najwyższego Czasu, a jego pierwszym i ostatnim dyrektorem został legendarny, całkowicie wirtualny dr Fciak. Na co dzień szpitalem i personelem zarządza Siostra Przełożona. W skład stałego personelu wchodzi pielęgniarz Świstak (pomaga mu żona, znana bardziej jako Świstula, oraz woźny Raciwiłł.
Dalej...

14 marca 2015

Z frontu walki z reakcją i Redakcją (189), 14 marca 2015

Złota44 (David Libeskind)

Koniec ery mistrzów (1)



Czy każdy czytelnik kronik wie, co to jest dekonstruktywizm?
 
Normalne zajęcie architekta polega na konstruowaniu. Tradycyjnym owocem pracy architekta jest nie tylko coś, co ma dach i w czym da się mieszkać albo pracować, ale również coś, na co ma się ochotę patrzeć i ewentualnie wejść do środka.
Od malarza oczekujemy, że namaluje obraz, który jeśli nawet nie da się skojarzyć z czymkolwiek, to przynajmniej wywoła wrażenie, dające się usytuować pomiędzy pragnieniem ucieczki a marzeniem o stołku dla dłuższej kontemplacji.
  • Czy malarz, ożywiony pragnieniem przejścia do historii, może namazać coś, co wywoła w widzu mdłości, a właściciela galerii zmusi do zakupu spluwaczki?
  • Czy architekt może świadomie zaprojektować budowlę, która na pobliskich ulicach będzie powodowała wypadki drogowe, za to w lewicującym snobie wywoła intelektualną erekcję, niemożliwą do podtrzymania bez medialnych cmokań?
W obu przypadkach odpowiedź jest pozytywna.

Art Buchwald napisał kiedyś felieton o biciu rekordów w zwiedzaniu Luwru. Regulamin był prosty - należało zatrzymać się przed Mona Lizą, wykręcić na pięcie przed Wenus z Milo, zwolnić przed Nike z Samotraki, kontemplować przez dwie sekundy Świętego Ludwika El Greco, itd. Rekordy były bite z roku na rok, ale prawdziwy przełom nastąpił dopiero w chwili wprowadzenia do konkurencji trampek.
Otóż coś podobnego wystąpiło w architekturze. Rolę trampek wziął na siebie francuski Żyd, Jacques Derrida, z zawodu filozof.

Uwaga, jeśli w tym momencie ktoś odważy się na wyznanie, że wczoraj za dużo wypił, albo że ma do Derridy taki stosunek jak Derrida do rozsądku, niech opuści poniższy akapit i skoczy do miejsca, które oznaczę trzema gwiazdkami.

Derrida nie lubił terminu postmodernizm; tymczasem za postmodernistę uchodzi. Trudno mu będzie coś w tej sprawie zrobić, bo w międzyczasie przeniósł się na łono Abrahama. Istotne jest jednak dla niego, że ma on w umysłach postępowców rangę Mojżesza, oraz że z jego prac, mniej więcej 35 lat temu, wyłonił się dekonstrukcjonizm. Jak sam pisał, dekonstrukcja "jest sposobem odbioru tekstu. W istocie nie ma nic poza tekstem i każdy komentarz na temat dzieła, także pochodzący od autora, jest jedynie przyczynkiem, kolejnym odrębnym tekstem podlegającym interpretacjom, lecz bynajmniej nie uprzywilejowanym."
Komu powyższa definicja za słabo łaskocze podniebienie, może zajrzeć do Słownika wiedzy o literaturze, gdzie stoi:
Dekonstrukcja kwestionuje tradycyjny pogląd, że tekst ma niezmienne, całościowe znaczenie. Tekst w ujęciu dekonstrukcji nie jest jakąś strukturą statyczną, ale strukturowaniem, opiera się na grze, bezustannym wytwarzaniu i przemieszczaniu sensów, jest on uwikłany w nieskończoną sieć relacji intertekstualnych.

(***)
Dlaczego w dzisiejszej kronice mówimy o dekonstruktywizmie? Na to pytanie ma zamiar odpowiedzieć ciąg dalszy kroniki.

Ale, po kolei - jak mruczy kierownictwo Światowej Zgnilizny, podsuwając Polakom do podpisu "Ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie".

Po ostatniej, dziesiątej nocnej sesji, poświęconej nowym prądom w Watykanie, Komórka Rewolucyjna ciężko i niechlujnie spała i pewnie nie obudziłaby się przed Hejnałem Mariackim, gdyby o 10:30 nie postawił jej na nogi 100 decybelowy capstrzyk w wersji wokalnej, wykonany przez nowomianowanego oficera politycznego Komórki, Racheli Cwajfogel, skądinąd dyrektorki gabinetu w Ministerstwie Zagranicy i żony lektorki Puffel, również z grubsza biorąc kobiety.
Z uwagi na przerwę w raportach, nie od rzeczy będzie przypomnieć, że dwa kwiaty, stanowiące istne osiągnięcia genetyki - lektorka Puffel i Rachela Cwajfogel - połączyły swoje szypułki urzędowym węzłem w Hiszpanii, oraz że plotka niesie, że ślub dawał i związek błogosławił sam Zapatero. Dodam, że redaktor Sobakiewicz pozwolił sobie kiedyś pod adresem tego "małżeństwa" zapytać "która z nich jest koza?", tak obie były z wyglądu paskudne, a z usposobienia męskie. Sobakiewicz miał potem na obronę chwilowy "stan wskazujący", ale powrót do łask w Gazecie zajął mu rok z okładem.

Wrzask dyrektorki Cwajfogiel, jakkolwiek porwał wszystkich na nogi, to jednak nie od razu. Jako piewsza zamknęła za sobą drzwi łazienki Amam (agentka wywiadu M.), a jako ostatni otworzył je od środka Robin, ukazując różowe puszki na rannych pantoflach i dziwnie dobry humor (przywracam Robinowi oryginalne brzmienie jego imienia, ale odmawiam pisania "Robin dawniej Rebek", co próbował mi zasugerować Libero, w oparciu o czekoladowy precedens "E. Wedel dawniej Zakłady 22 Lipca dawniej E. Wedel").

Czas wyjaśnić, skąd na samym początku raportu wzięło się zdjęcie Pałacu Kultury i Nauki, obok którego, w samym środku pejzażu, widać dziwny obiekt, sprawiający wrażenie dolnej połówki krawata, przyklejonego do wysokościowca na całej długości, za to do góry nogami.
Otóż tę fotografię rzuciła na ekran oficer polityczny Cwajfogiel i wpatrzyła się w zebranych pytająco.
- Z bliska tego nie widzieliśmy - jako pierwsza zabrała głos papuga Nadieżda - ale podobno ginekolog Szczywąs z parteru widział i chwalił.
- Jojo, zarzuć na to przenośne Zoo marynarkę - nakazała Cwajfogiel.
Jojo zarzucił, ale nie minęła minuta, jak przez tkaninę wyjrzał na światło dzienne zakrzywiony dziób, a na podłogę wypadło parę guzików i znany wszystkim czarny notes, z listą osób podejrzanych o mowę nienawiści i antysemityzm.
- Zabiję ścierwo! - wrzasnął Jojo, ale nim zdążył runąć w kierunku klatki, runął w sensie dosłownym. Czyja noga wysunęła się i znikła, nie potrafię powiedzieć, ale na widok rozciągniętego na podłodze Joja doszło do gorszącej sceny ogólnego rozbawienia.

Próbujący odzyskać marynarkę Jojo szarpał się jeszcze z dziobem Nadieżdy, kiedy Cwajfogiel przeskoczyła na zdjęcie nr 2.

Frank Gehry
- O kurwa! - dał się usłyszeć Hak po minucie ogólnego milczenia.
- Jaskrawy przykład burżuazyjnego nadużycia w architekturze. Ohyda, niefunkcjonalność, wysokie koszty - dał swoją recenzję Jojo. - Coś takiego nigdy by nie stanęło w Tel Avivie.
- Musiała tam pierdolnąć butla z gazem - powrócił do słowa Hak.

Rachela Cwajfogiel porwała się do okna, tyłem do konferencji. Coś zawisło w powietrzu, a ja, korzystając z okazji, że to coś jeszcze nie opadło, znowu zastrzegę się, że cytuję wulgaryzmy wyłącznie z kronikarskiego obowiązku i potrzeby oddania ducha rewolucyjnego. Z jego wrodzonym dualizmem "brzydota - piękno", który odwiecznej Rewolucji nakazuje "zabierać sprzed drobnomieszczańskiego pyska każde jabłko, jeśli nie ma w nim robaka".

Kiedy oficer Rachela wróciła na miejsce, ujrzeliśmy zdjęcie nr 3.

David Libeskind



- O kurwa! - zabrzmiało.
- Powtarzasz się Hak - wytknął Hakowi oratorski błąd Robin.
- Czy to na lewo, to synagoga? - sięgnął po czarny notes Jojo.
- To już nie butla z gazem! - w głosie Amam zabrzmiał niepokój, podbarwiony oskarżeniem. - To mi wygląda na zamach terrorystyczny.
- Gdzie i kiedy? - otworzył wyciągnięty notes Jojo. - W Jerozolimie?

Trudno byłoby uznać zachowanie Cwajfogiel za odpowiedź, bo Rachela najpierw podjęła nieudaną próbę wysmarkania się w biało-niebieski batyst, a potem od nowa popełzła do okna prezentować plecy.

Fotografia nr 4 - zaanonsowała po kilku minutach.

David Libeskind
- O kurwa! - nie wytrzymał Hak.
- To już się, za przeproszeniem, robi nudne! - eksplodował Robin.
- Kiedy Putin zestrzelił ten samolot i dlaczego ja nic o tym nie wiem?! - doprowadziła się do krzyku agentka wywiadu M.
- Zamknij się, Amam - poradziła Cwajfogiel i ukazała obrazek nr 5.

Frank Gehry





- Kto rozdeptał tego chrabąszcza? - wyrychlił się Robin, żeby nie dopuścić Haka do głosu.
- O kurwa! - nie dał się zneutralizować Hak.



Fotografia 6 - zapowiedziała prezentatorka.

David Libeskind



- Stul pysk, Hak - ostrzegł Robin.
- Wygląda jakby hipopotam molestował od tyłu krokodyla - zastąpił Haka Libero, liberał i hedonista.

- Dosyć! Wystarczy tego! - wyłączyła komputer nadzorczyni Komórki.. - Nie będę wam wbijać do łbów, co to jest dekonstruktywizm...
- Brzmi to świńsko i antykościelnie, no to niech Rachela wbija! - zaprotestował wegeterianin i protestant Dnia Ósmego, Mikołaj.
- Nie wbije, bo ona sama nie wie co to jest - dobiegło z klatki. - A jak wie, to nie rozumie.
- Jojo!!! - uniosła palec Rachela.
- On najpierw musi pozszywać marynarkę - dał Jojowi usprawiedliwienie Robin. - Przecież nie będzie prowadził walki politycznej przy użyciu jakichś szmat!
- Jedno wam powiem - przeszła do porządku nad incydentem Cwajfogiel - na wszystkich fotografiach znajdują się światowej rangi dzieła architektów dekonstruktywistów, Franka Gehry dawniej Goldberga i Daniela Libeskinda dawniej Libeskinda.
- A co łączy ich trzech, jeśli dorzucić do nich Derridę? - kontynuowała Rachela. - Łączy ich to, co mnie łączy z lektorką Puffel i niech amazońskie ptaszydło zamknie dziób, bo jak nie, to ja mu go zamknę za jaskrawą homofobię!
- Kisz mir in toches! - skorzystał jidiszowo z okazji Jojo i wypiął się w stronę klatki.
- Sam się w dupę pocałuj! - odparowała Nadieżda. - Albo poproś ...
- Odczep się ptaszku, ja ciebie nie zaczepiam - przewidział ciąg dalszy Robin.
- W istocie, uniosłam się! - wyjaśniła papuga i uniosła się w powietrze, żeby móc opaść.
- Co to ja mówiłam? - zajrzała do notatek Cwajfogiel. - Aha, łączy ich przynależność do narodu wybranego.
- Mnie się od razu ich dzieła podobały - w ciągu sekundy zadeklarowała Amam.
- Głowę dałbym - wysunął głowę Jojo - że niejeden taki budynek zdobi Tel Aviv. Konstrukcje tych architektów uderzają pięknem, funkcjonalnością i niskimi kosztami.
- O kurwa! - pogubił się Hak.
- Nie ma w ich przypadku mowy o burżuazyjnym nadużyciu estetyki artchitektonicznej i urbanistycznej - zapewnił Robin. - Od dawna, z moimi amerykańskimi studentami, przygotowuję materiały do filmu na temat dekonstrukcji.
- Jeśli chodzi o fotografię nr 5, to wbrew temu, co dało się słyszeć z moich ust, nie chodzi o zamach terrorystyczny, tylko o zgodne z Talmudem rozwinięcie synagogi w kierunku nowoczesności, w jej estetycznym, politycznym i militarnych aspekcie.
- Mam uwagę w stosunku do fotografii 6 - powrócił do głosu Robin. - Według mnie, wcale nie jest pewne, że hipopotam molestuje od tyłu krokodyla. Bo też skąd jest Liberowi wiadomo, że to nie krokodyl tyłem molestuje. Wiem, bo kiedyś, w czasie kręcenia w wodzie, widziałem i czułem, jak lubieżnie podpływały do mnie bobry, mało atrakcyjne z przodu, a co dopiero z tyłu.

Frank Gehry

David Libeskind

Podsumowaniem zajęła się prowadząca zebranie oficer polityczny Cwajfogiel:
- O tym, czy Złota44 jest dziełem wybitnym nie będzie decydował jakiś nieznany ginekolog Srawąs z parteru...
- Nieznany? Owszem, znany. Od kiedy specjalizuje się w in vitro, nawet bardzo znany - zaprotestowała papuga. - A poza tym, nie Srawąs tylko Szczywąs.
- Jaka różnica! - nie potrafiła ukryć irytacji Rachela. - I nie życzę sobie, żeby mi kurnik przerywał podsumowanie i wolne wnioski. Tak jak powiedziałam, o wartości dzieła - och jakie to dzieło, och jakie dzieło! - nie będzie decydował ani Srawąs ani Szczywąs, tylko Centrala i władze stolicy. Jeśli Daniel Libeskind jest zadowolony ze swojego Szklanego Żagla i mówi, że "jesteśmy na początku fantastycznej zmiany", to tak, jak by zadowolona była cała Warszawa. Dziękuję zebranym za bezwarunkowe poparcie dla architektury, którą będziemy pokrywali nasz kraj. Ja powtarzam - nasz kraj. Niech w naszym kraju znika poziom, pion i ukos. Niech, zgodnie z zasadami dekonstruktywizmu, w naszym kraju przyszłość zacznie się wyrażać w przedsięwzięciach, które gdzieś się zaczynają, jakoś przebiegają i gdzieś się kończą.
- Z dzioba mi to towarzyszka wyjęła - popadła w entuzjazm klatka. - Co za przeznaczenie: gdzieś się urodzisz i gdzieś skończysz! Cudo! Wszystko, co ważne, znajdzie się gdzieś!

W tym momencie, nie wiadomo skąd, wdarła się do Komórki cisza. Była dobrej marki - gęsta i szczelna. Czoło oficera politycznego pokryło się czymś, co prędko schowało się pod warstwą tłustego kremu rozpuszczonego w pocie. Pozbawiona oparcia w osobie lektorki Puffel, Rachela Cwajfogiel musiała podjąć decyzję samodzielnie. W oczekiwaniu, Nadieżda zatrzepotała skrzydłami wysuniętymi aż poza pręty klatki. Papuzi dom wydał się nagle mniejszy od swojej lokatorki i można było odnieść wrażenie, że całość uniesie się i zaatakuje Rachelę lotem nurkowym.
- Cieszę się, że nasz zasłużony dla rewolucji ptak wszystko pojął i wszystko podziela - powiedziała nieswoim głosem Cwajfogiel.
A potem patrzyliśmy bez reakcji, jak dyrektorka gabinetu w Ministerstwie Zagranicy zbiera papiery, rozmawia przez telefon w kuchni, wraca ze złą satysfakcją w oczach i strzela za sobą drzwiami.

Komórka Rewolucyjna na Wysokim Piętrze ma swoje rutynowe zachowania, wypracowane jeszcze za rządów emisariusza Zylbersztajnowa. Przyjęte jest, że część artystyczną zebrania otwiera Hak zawołaniem "No to nalewaj, Abstynent!". Jedynym, który nie pije Stolicznej jest nalewkowy, Mikołaj. Z klatki wysuwa się pojnik i ostatecznie do grona niepijących wypada mi dorzucić jedynie kota Bazyla i siebie samą. Zdarza się czasem, że ulegam namowom zgromadzonych, ale po pierwsze wolę whisky, a po drugie trzymam się zasady, przekazanej mi kiedyś telepatycznie przez Bazyla: "Gdzie pracujesz, tam nie świętujesz!". Kto tę zasadę kotu podszepnął, nie mam pojęcia, ale nie potrafię zagwarantować, że nie maczał w tym palców dr Fciak, dyrektor naszego Wirtualnego Szpitala dla Bardzo Nerwowych,.

Wymieniłyśmy z Nadieżdą zmęczone spojrzenia i w drzwiach przepuściłam przed sobą Bazyla. Schodziliśmy po schodach noga w nogę, łapa w łapę. Na dole, Bazyl zatrzymał się na wysokości piwnic i żegnał mnie wzrokiem przez całe kilkanaście metrów dzielących skrzynki pocztowe od wyjścia.
Na zewnątrz powietrze było wilgotne, a ludzie zamyśleni. Mnie zaś raz jeszcze przyszło do głowy, że jeśli przyznajemy sobie prawo do bezlitosnej oceny szeregowych "pracowników" Rewolucji, to o ile ostrzej powinniśmy patrzeć na manipulatorów z Centrali. A potem na tych z Centrali Central. I tak coraz wyżej, aż stwierdzimy, że od spoglądania w górę zaczyna boleć nas szyja i wtedy nieuchronnie pozwolimy sobie na myśli okrutne.

Władysława


__________________________________________________________
(1) "Skończyła się era mistrzów i arcydzieł i dziś każdy może skomponować Piątą Symfonię Beethovena, więc krytyka traci na znaczeniu." (Daniel Libeskind, w rozmowie z Onetem, 6 marca 2015)